czwartek, 29 maja 2014

Type of Negative i niepowtarzalnie "dźwięczne głosy"

No dobrze, tak na wstępie kolejnego posta... aż drugiego! :P Nie będę pisać codziennie, może co drugi trzeci dzień... a najprawdopodobniej raz w tygodniu. Taki mam plan; przegadane blogi delikatnie mówiąc mnie hmm rozpraszają, chaotyzują. Za dużo w nich informacji. Tego typu blogi sprawiają, że ich posty żyją własnym krótkim życiem i jakby były aktualne tylko do czasu kolejnego wpisu. Ja pragnę czegoś innego, aby każdy wpis był definicją samą w sobie - terminem, na którym będę się opierać w przyszłości niezależnie od czasu i miejsca.

Type of Negative

Dlaczego zaczynam od nich? Chyba dlatego, że od kilku miesięcy słucham ich nieustannie. Zwrócili moją uwagę jak byłam na pierwszym roku studiów - 11 lat temu, ale wtedy moje muzyczne smaki jeszcze krążyły poza obrębem własnej osi. Jego głos zafascynował mnie od razu - co tu dużo mówić jest mega hipnotyzujący, męski, totalnie niski ach ech itp. Jednak piosenka I wanna be me była po prostu moja, po jej usłyszeniu tak jak pewnie całej rzeszy innych osób. I jeszcze jedna, która ujęła moje dziewiętnastoletnie zmysły - Girlfriend of my girlfriend. Ten bas... aranżacja całość...

No cóż, chyba jestem z lekka pierdolnięta, jak zwykle tyle obiecań odnośnie pisania muzyki

czwartek, 22 maja 2014

IntroDuction

Muzyka... czym tak naprawdę jest? Sentencją dźwięków, zwiewną układanką pełną instrumentalnych aranżacji, wymierzanych za każdym razem punkt po punkcie? Muzyka jest jak sen, który wywołuje uczucia pełne emocji, ale kiedy po raz kolejny budzimy się z tego snu, kończy się kolejny kawałek. I co wtedy? Czy jesteśmy w stanie przyporządkować nasze uczucia, posegregować je jak klocki albo płatki kwiatów. No cóż... chyba nie; to znaczy posegregować coś z pewnością, ale nie prawdziwe emocje.

XXI wiek rozpatruje muzykę w postaci skali powera, emocje zaczynają się coraz mniej liczyć. Co bardziej popularne, tym bardziej nachalne i na odwrót. Muzyka w sumie rzadko robi pieniądze, ale i tak rządzą w niej znajomości. Czy jesteśmy wciąż wrażliwi na jej piękno, czy potrafimy wyciągnąć z niej coś więcej niż tylko powtarzalność tych samym dźwięków, dopracowaną do perfekcji?

Wiecie co w rzeczywistości myślę? Za dużo pieprzonej melancholii w tych wszystkich słowach, dlatego jadę z grubej rury - dzisiejsza muzyka to kwestia nieprzypadkowych i wyuczonych chwytów na bębnach czy gitarce. Powszechnie jest mega pusta i łatwa w doznaniach, zbyt określona, staje się jak lekcja prowadzona przez nauczyciela, a właściwie to nudnego belfra. Fuck me, ale jeśli tak trudno się przebić niszowym zespołom, to jak ma to wszystko działać? Pierdolę Eska TV i wiele innych stacji, pierdolę recenzję nudnych płyt, a pełnych zachwytów ich recenzentów, jakby właśnie przeżywali krótki pusty orgazm. Nie wspomnę już o literackich fikcjach w typie: "Jestem szczęściarzem, że jestem w tym miejscu, tyle osób jest lepszych ode mnie, ale ja spotkałem ludzi, którzy mi pomogli". No a jak ktoś z niszowych zespołów poprosi ich samych o pomoc, zwykłą przysługę w postaci przesłuchania choćby jednego kawałka, to Ci kurwa "szczęściarze" uznają, że już Cię nie znają. Zero odzewu. Więc pytam się WTF?

Ten blog będzie totalnie krytyczny i będę jechać po tym, co wydaje mi się pustą aranżacją dźwięków, ale dopracowaną do tego stopnia, że zaczyna mnie od niej boleć mój własny mózg. Muzyka to coś więcej niż tylko "siądźmy i zaplanujmy utwór albo zróbmy cover", to dusza emocjonalnej karuzeli doznań i ja będę sięgać po takie zespoły, a jeśli któryś nie wpadnie w te obręby - pojadę po nim jak po bandzie. I nie będę czuć się winna ani trochę. To wszystko przecież dla muzyki, dla Twojego honoru... moja Muzo.